czwartek, 25 października 2018

GOT PTTK - Jedno Pasmo do Złotej Odznaki...


 Karkonosze lata 80-te
             
    Z racji tego, że mój ojciec zdecydował się zerwać z nałogiem nikotynowym, zaczęliśmy włóczyć się po górach; bywało, że podróżowaliśmy gdzieś dalej, ale najczęściej areał potrzebny do uprawiania pieszej turystyki mieliśmy dostępny w odległości kilku kilometrów od miejsca zamieszkania. W przeciągu wielu lat tej dziwnej wędrówki po rozmaitych łańcuchach górskich, odkryliśmy w sobie całe mnóstwo kuriozalnych nonsensownych fanaberii; w swoich głowach planowaliśmy przejść cały szlak Mieczysława Orłowicza, szlak Zamków Piastowskich, Wygasłych Wulkanów, szlaki Karpat i Sudetów.

 Mapa w okolicy Jagniątkowa.
Realizację tych marzeń rozpoczęliśmy od wycieczek w pasma graniczne czyli w Karkonosze i  Góry Izerskie, w tamtym czasie za linią tych gór rozpościerało się nieznane. Nie można było sobie tak jak dziś pojechać do Teplic nad Metuji i powędrować Broumovskimi Stěnami w kierunku Szczelińca Wielkiego, nie można było  pójść z bliskiego  Harrachova do Labskiej Louki…

 Towarzysz generał człowiek wolności...
Granica z Czechosłowacją, była szczelną linią końca, za którą jak w starożytności rozpościerał się nieznany żywioł. W pasie granicznym mnożyły się absurdalne sytuacje, wędrujący turysta nie mógł za bardzo wpatrywać się w krajobraz sąsiedniego kraju, ponieważ ciekawość w umysłach pograniczników była pierwszym krokiem do ucieczki w kierunku oddalonej o setki kilometrów granicy austriackiej.

 WOP Karkonosze.
Wędrując karkonoskim, czerwonym Szlakiem Przyjaźni, zmuszeni byliśmy dosłownie co kilometr poddać się szczególnej odprawie, którą przeprowadzał stróż ludowego porządku, czyli żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza.

WOP-ista wedle procedury przystępował do sprawdzenia dokumentów, a później żądał odpowiedzi na pytania, wówczas trzeba było składać zeznania, kim się jest, czym się zajmuje na co dzień, gdzie się idzie, a niekiedy nawet pokazywać, co niesie się w plecaku! Czasem,te spotkania były groteskowe; turysta wędruje szlakiem, a tu nagle z zasypanej śniegiem kępy kosodrzewiny, jak zjawa wynurza się żołdak WOP i  tymi słowy zaczyna konwersację: - Czy, to naprawdę my jesteśmy ci obywatele, o których przez krótkofalówkę usłyszał od kolegi.

Armatura sanitarna w schronisku Zygmuntówka.


W tamtych czasach wieść o wędrowcach, wędrowała szybciej niż oni sami! Często przy okazji następnego legitymowania nierzadko zdarzało się nam usłyszeć: – A Witamy! - Wielkie Dzień Dobry panie Ryszardzie! I jak pan myśli dojdzie pan dzisiaj z synem na tą Śnieżkę??? Dla mnie, to wszystko było jak psudo-kabaret, bywało, że czasem w odwecie droczyłem się z wopistami, siadałem sobie wówczas na słupku granicznym lub bardziej odważnie, stawiałem stopę na pierwszych metrach Czechosłowacji igrając z komunistycznym porządkiem; chcąc, nie chcąc, to była moja pierwsza zagranica!

 Śnieżka.


Pogranicznik na służbie musiał reagować; jedni straszyli, drudzy dawali pouczenie: że granica, to nie jest plac zabaw, a jeszcze inni mieli tej całej tragifarsy po ludzku dosyć, tacy czekali z upragnieniem na osobisty koniec służby i na to aż wreszcie wrócą z obcych gór do swoich domów; dla takich, te moje gibanie się na słupkach było po ludzku pocieszne.

 Śnieżka jeszcze nie tak dawny wystrój restauracji.

W tym markotnym czasie, aby poczuć się jak wolny człowiek, trzeba było wejść na Parnas 1602m n.p.m., czyli na Śnieżkę, gdzie w komunistyczny weryfikacyjny porządek zakradała się odrobinka chaosu. Na wierzchołku Śnieżki trudno było na pierwszy rzut oka rozpoznać, kto jest jakiej maści, skąd przybył i czy na pewno jest turystą! - Trzeba wiedzieć, że na najwyższy szczyt Sudetów masowo ciągnęli nie tylko turyści z Polski czy Czechosłowacji, lecz również obywatele z krajów, gdzie panował zgniły imperializm.

 Śnieżka...


Szczyt Śnieżki, był nie tylko przedsionkiem i atrapą wolności, lecz także inspiracją wpływającą na kształtującą się w ludziach wyobraźnię. - Po polskiej stronie góry wylądowały przecież trzy latające talerze! To właśnie od tego surrealistyczno-socrealistycznego motywu wyruszyłem, ku różnym zainteresowaniom związanym z przedstawianiem charakterystycznych dla poszczególnych pasm górskich elementów krajobrazu.
 Panorama ze szczytu Śnieżnika.

Podczas gdy ja rysowałem dziecinne rysunki, mój ojciec nie pozostawał w tyle i rozweselał się równie dobrze archiwizując w swym dzienniku wszelkie szczegóły związane z przebiegiem naszych wycieczek. - Uczyłem się o tym, jak pożytecznym i czytelnym narzędziem może być zwykła tabela, w której znajdują się dane o stanie pogody, trasie wycieczki, jej uczestnikach oraz dystansie.




Mój nauczyciel żeby na mapie wyznaczyć ile konkretna trasa liczyła sobie kilometrów, musiał najpierw urwać spory kawałek nitki, a następnie przykładać go do zaznaczonej na mapie trasy i dalej za pomocą skali przemnożyć to w odpowiednią ilość tysięcy metrów, aby na końcu móc z dumą oznajmić: synu dziś prześlijmy 20/30/40 kilometrów.

 Schronisko Andrzejówka w Górach Suchych.


 Wyciąg na Szrenicę.
Dzięki tym podsumowaniom zdawałem sobie sprawę, że mimo młodego wieku nie jestem takim zwykłym turystą. - To był nasz licznik, dzięki któremu następnym razem mogłem wymagać od siebie więcej wysiłku w sięganiu po to, co chowa się za horyzontem.
Góry, podobnie jak dla wopistów były dla nas poligonem. Nie patrzyliśmy na wygody: na to, czy jest zima, lato, słońce czy deszcz. Zdarzało się, że wracaliśmy nocą mocno sfatygowani i to nam wcale nie przeszkadzało być zadowolonym z wycieczek.

Przeliczanie masywów górskich na punkty wyszło z inicjatywy mojego ojca, bo moje podejście do książeczki GOT, było  pewną formą dziecięcego pamiętnika, do którego, co jakiś czas stemplowałem sobie pieczątki. Dopiero późnej odkryłem, że, świat dorosłych za pomocą tego notesika ubiega się o turystyczny splendor, wedle uporządkowanej wręcz pedantycznie paragrafami procedury.

 Schronisko Zygmuntówka w Górach Sowich.

Co ciekawe, ta sytuacja trwa do dziś, bo żeby zostać przykładowo przewodnikiem sudeckim, człowiek jest zobowiązany pokazać dokonującym zapisów na kurs przewodnicki; tak zwanym ludziom gór notesik, w którym będą odciskane stemple.

 Radków zabytkowy Autosan.
Władca muchomorów.
Tego wszystkiego dowiedziałem się w tym samym oddziale PTTK, w którym dziesiątki lat wcześniej dane mi było pierwszy raz zapoznać się z regulaminem GOT, tabelami notowań oraz giełdą tras punktowanych. I może nie ci sami, ale bardzo podobni ludzie wpoili mi do umysłu, że góry, to: 1 - Punkt, za 1- kilometr plus 100 metrów różnicy poziomów.

Domy wycieczkowe, schroniska PTSM, PTTK, a nawet punkty gastronomii, sklepy spożywcze czy leśniczówki, trzeba było wyrazić  w stemplach niezbędnych do osiągnięcia zastępczego szczęścia.


Po tej inicjacji, okazało się, że konkurencja w tym zakresie jest ogromna, a przecież człowiek nie chce być amatorem, bo nie komfortowo czuje się na szarym końcu. Turysta również marzy o szybkim zdobyciu laurów, więc takich odznak jak - GOT Popularna, co zrozumiale, to nawet do kangurki się nie przyczepiało …  - W progresie, nawet dziecko aspiruje do wyższych odznaczeń.

 Owieczki przy schronisku Jagodna w Górach Bystrzyckich.


Poszliśmy w tany, w wysublimowane zawody. Zresztą duża część gawiedzi turystycznej biegała po górach, tak jak i my żeby sprostać wymogom regulaminu wędrowcy z PRL-u. Zdarzało się, że czasem, gdy podbijało się pieczątkę w danym schronisku konkurencji patrzyli na to z dziką zazdrością. - Nie zapomnę jak w latających spodkach na  Śnieżce OBCY badali moją GOT! Do złudzenia przypominało, to moment egzaminu czyli ostateczną weryfikację; bo żeby dostać jak to mówił klasyk ODZNAKIE, trzeba było przejść jeszcze egzamin, przed uprawnionym przewodnikiem GOT - PTTK.

 Relikty byłego systemu w skansenie w Rudzie Sułowskiej.


Przewodnik przyglądał się bacznie stemplom, przeliczał punkty i na koniec robił dochodzenie, bo nader często zdarzało się, że ktoś nie chodził po górach, a przychodził po odznakę, aby potem brylować na szlakach turystycznych! Po całej weryfikacji, następowało uściśniecie ręki i dalsze gratulacje, następnie można było już wyjść z gabinetu i kupić upragnioną odznakę w specjalnym przygotowanym do tego sklepie.

  Schronisko Zygmuntówka w Górach Sowich.


W Polsce GOT chcieli mieć wszyscy turyści, no może nie do końca, bo kajakarze, czy rowerzyści, lub ci, co chodzili po nizinach, mieli inne możliwości, dla nich  PTTK wymyśliło inne książeczki. Zresztą w komunie było mnóstwo takich inicjatyw, najpopularniejsze notesiki zaproponował swojemu społeczeństwu jak pamiętamy przewodniczący CHRL Mao Zedong.

 Książeczka GOT z okresu wczesnego PRL, była jak filtr normujący ludzkie zainteresowania.


Generalnie książeczka była jak lep na muchy, wpisywała się w mechanizm kolekcjonowania i pamiątki z miejsca w którym się było; dla większości ludzi bardzo trudno jest nie podbić pieczątki, gdy jest się na wycieczce w schronisku, szczególnie dotyczy to dzieci, dla których jest, to na szczęście jedynie zabawa.



 Okolice Dedova z siostrzeńcem Grzegorzem Zadrużyńskim.
W góry chodziłem głównie z ojcem, ale bywało, że i z kolegami, oni oczywiście też mieli tego stemplowego bakcyla oraz dziwną potrzebę wymijania wszystkich, których w czasie dnia widziało się przed sobą na szlaku. Wszyscy byliśmy dumni, bo PTTK potwierdzało nasz sportowy progres kolejnymi nominacjami.

Osobiście miałem kilka odznak, w tym jedną, tę niebotyczną otrzymaną w prezencie ukazującą przyszłe cele – Lover Silesian Karakorum Expedition 82!

 Autosan na dworcu PKS - Jelenia Góra.
Natomiast mojemu ojcu z racji, że był starszy marzyła się odznaka „Za Wytrwałość”, jednak, żeby ją zdobyć musiałby zaplanować sobie w kolejnych latach szereg wyjazdów w poszczególne pasma górskie i iść wedle wytycznej przez poszczególne punkty kontroli do ostatecznego celu osiągając zapewne prawdę etapu.

 Lata powojenne wycieczka na Chojnik organizowana przez mojego dziadka Bolesława Wieczorka.


 Kościelec Tatry lata 80-te.
W tej całej gonitwie po górach "przebiegłem", też kilka razy Tatry, przy czym najciekawszy był ten pierwszy raz, kiedy byłem tam z ręką w gipsie, bo nie mogłem sobie wyobrazić, że przez pęknięty nadgarstek, nie zobaczę tych wszystkich krajobrazów i nie pobije rekordu wysokości, który w moim przypadku nie przedstawiał się zbyt okazale.

Zresztą, trzeba wiedzieć, że Tatry są o wiele lepiej notowane od Karkonoszy, mogłem się o tym przekonać wspinając się na rozmaite szczyty, na których to klamry i łańcuchy zamieniały się nam na hiper punkty GOT.

 Już nie GOT, a STONKA.


Owszem coś tam do mnie docierało, że ogromu gór człowiek nie jest w stanie poskromić; coś dewaluowało, ale, to było jeszcze za wcześnie, bo moje dziecięce marzenia zmieniały się raczej w zakusy nastolatka o byciu przewodnikiem górskim, taternikiem czy himalaistą. Zresztą część z tych marzeń później wybrzmiewała, ale nie powiem, żebym z tego był bardzo zadowolony, bo przykładowo zamiast wspinaczki w Sokolikach pożyteczniej byłoby zostać np. szlakarzem: zwyczajnie chodzić po górach z puszką farby i malować za pieniądze paski w kolorach podstawowych.
 Bieszczady okolice Halicza lata 90-te.
Różnie dalej być mogło, jednak to, że książeczkę GOT należy przedłożyć do weryfikacji po spełnieniu wymogów na dany stopień odznaki drgało agonalnie i trzeba było tylko finału, będącego jak wejście na szczyt, z którego można zobaczyć raczej nie hura-punktację, a przeszłość: chorą drogę pokonywaną zapożyczonymi ścieżkami, którą wcześniej się maszerowało; od tego momentu masowa weryfikacja przestała mi imponować zostałem już sobą!

 Broumowskie Ściany okolice Suchego Dołu.
 Zamek Grodno lata 80-te.
Wyścig szczurów, plus sztuczne dopalacze związane z pseudo wybijaniem się do przodu ostatecznie porzuciliśmy w Woli Michowej. - Tego dnia, lekko po godzinie szóstej rano zapukaliśmy do drzwi leśniczówki, bo nigdzie indziej nie można było zdobyć potwierdzającej pieczęci z ziemniaka, że jest się na trasie w Bieszczadach. - Tego  pogodnego poranka, po około piętnastu minutach naszego hałasowania, w drzwiach swojej posesji pojawił się wyrwany ze snu zbawczy leśniczy, do którego po raz ostatni w życiu wyszeptaliśmy – Królu Złoty, czy nie ma pan jakiejś pieczątki?

/Jan Wieczorek/
Foto Jan Wieczorek i zdjęcia z internetu
Tekst pochodzi ze zbioru opowiadań pt.: Wampir Energetyczny Polska autorstwa J.W.
 an Wieczorek/ 
Z Wampir Energetyczny Polska